Adam Wielomski Adam Wielomski
281
BLOG

Czy Artur Górski pokochał demokrację?

Adam Wielomski Adam Wielomski Polityka Obserwuj notkę 9

W dzisiejszym „Naszym Dzienniku” możemy spotkać tradycyjne peany na rzecz Prawa i Sprawiedliwości, co świadczy o tym, że nawet podpisanie przez Lecha Kaczyńskiego Traktatu Lizbońskiego nie wpłynęło otrzeźwiająco na kierownictwa tej gazety. Mam tylko nadzieję, że problem ten dotyczy Redakcji, a nie całego „ośrodka toruńskiego”. Cóż, niedługo się dowiemy.

„ND” rozpoczął już nawet Pijarowską operację zmierzającą do udowodnienia, że to co zrobił Lech Kaczyński nie wynikało z jego własnych lewicowych poglądów, lecz, że musiał Traktat podpisać, wedle znanej formuły Lecha Wałęsy „nie chcem, ale muszem”. Zapewne w ramach tej dialektycznej formuły tłumaczenia rzeczywistości, znajdujemy wywiad z posłem Arturem Górskim, którego lektura spowodowała na mojej głowie przysłowiowe zjeżenie resztek mojego włosia. Nie byłoby w tych tłumaczeniach zresztą niczego dziwnego, gdyby tych logicznych akrobacji dokonywał ktoś na poziomie Gosiewskiego czy Putry. Gorzej, że robi to dr nauk politycznych, a w dodatku Prezes Honorowy Klubu Zachowawczo-Monarchistycznego i mój wieloletni kolega.

Arturowi Górskiemu „ND” postawił następujące pytanie: Pana zdaniem, prezydent pospieszył się z ratyfikacją? Oto odpowiedź:

„Pan prezydent jest realistą, a zarazem stoi na gruncie legalizmu. Ma świadomość, że przyjęcie traktatu jest konsekwencją wcześniejszej decyzji Narodu w referendum, w którym rozstrzygnęliśmy nasze członkostwo w Unii Europejskiej. Oczywiście, gdyby Polacy w kolejnym referendum odrzucili traktat, ta decyzja byłaby wiążąca. Jednak tę decyzję Sejm zawarował dla siebie i - jak wiemy - znaczną większością głosów poparł traktat”.

Stwierdzenie to jest oczywiście fałszywe. Wraz z Pawłem Bałą napisaliśmy na ten temat całą broszurę (Carl Schmitt a Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej. Studium przypadku ratyfikacji Traktatu lizbońskiego – rola Prezydenta RP, Warszawa 2008, wyd. przez Biblioteka konserwatyzm.pl), którą – jeśli mnie pamięć nie myli – osobiście wręczyłem kol. Arturowi Górskiemu w czasie przypadkowego spotkania na korytarzu w hotelu poselskim. Wykazaliśmy tam bez żadnego trudu, że wynik czy to referendum, czy decyzji Sejmu jedynie uprawnia Prezydenta RP do podpisania Traktatu, ale nie nakazuje mu kroku takiego czynić. Zresztą nikt Lechowi Kaczyńskiemu nie groził Trybunałem Stanu czy zdjęciem z urzędu, gdyby nie podpisał. Zrobił to, bo chciał. A chciał, bo jest lewicowcem. Podpisał w blasku reflektorów, zapraszając na to „święto demokracji” wiele osobistości z Polski i z zagranicy. Tak szybko podpisywał, że aż pióro mu wysiadło. Widziałem jego twarz po podpisaniu – był z siebie dumny. Tak, tak, był dumny, że realizują się ideały lewicy – jak to ujął Marek Edelman, „Unia Europejska to praktyczna realizacji idei Bundu, o które walczyliśmy przed Wojną”. Lech Kaczyński nie jest z Bundu, jest z PPS i z KOR. Na jedno wychodzi.

Czytajmy dalej:

„Prezydent mógł jedynie w trakcie negocjacji zmniejszyć negatywne konsekwencje traktatu dla Polski, i to zrobił, jak choćby w przypadku Karty Praw Podstawowych, będącej integralną częścią traktatu, która w obszarze rodziny i moralności publicznej nie będzie Polski obowiązywała”.

Wprost przeciwnie, Lech Kaczyński brał udział w negocjacjach dotyczących Traktatu Lizbońskiego i mógł po prostu powiedzieć „NIE”. Sam widziałem jak podpisał ten dokument na szczycie unijnym i jak ogłosił swój „sukces” po przyjeździe do kraju. Nie musiał więc „zmniejszyć negatywnych konsekwencji” – mógł po prostu się nie wyrazić na nie zgody. Po co to dialektyczne tłumaczenie oczywistości?

Czytajmy dalej:

„Jak ważne to było osiągnięcie, niech świadczy fakt, że obecnie prezydent Czech Vaclav Klaus domaga się, aby i Czechy miały te same gwarancje, co Polska. Zatem gdy postulaty prezydenta zostały przyjęte, już tylko czynnik formalny mógł powstrzymać go przed podpisem. Gdy Irlandczycy w pierwszym referendum odrzucili traktat, prezydent jako legalista wykorzystał ten pretekst formalny, aby go nie podpisać. Ale gdy w drugim irlandzkim referendum ten pretekst zniknął, musiał wypełnić swoją wcześniejszą deklarację”.

Fragment ten dowodzi, że – wbrew temu co Artur Górski twierdził przed chwilą - Lech Kaczyński nie musiał, ale chciał Traktat podpisać, bo „postulaty prezydenta zostały przyjęte” przez Merkelową i Sarkozy’ego. Skoro zostały spełnione, to jasne, że podpisał. Czyli jest zwolennikiem Traktatu. Dziękuję za potwierdzenie moich wniosków z poprzednich zdań! Poza tym, Lech Kaczyński nie musiał deklarować, że podpisze jeśli Irlandczycy przegłosują. Vaclav Klaus niczego takiego nie deklarował, nie podpisał i jakoś żyje. Wydaje się, że ma zamiar mnożyć przeszkody w nieskończoność i nie podpisywać nigdy tego Traktatu. Czyli jak ktoś autentycznie chce nie podpisać, to nie podpisuje…

Czytamy dalej:

„Inną rzeczą jest fakt, że wbrew temu, co pani mówi, presja na prezydenta Kaczyńskiego była ogromna, nie tylko krajowa, ale i międzynarodowa. Dla zagranicy nie miało znaczenia, że były poczynione wcześniejsze uzgodnienia z Donaldem Tuskiem, iż najpierw zostanie przyjęta przez Sejm ustawa kompetencyjna. Zresztą premier jakoś zupełnie o tym uzgodnieniu zapomniał”.

Czyli kol. Artur Górski sam przyznaje, że Prezydent mógł nie podpisać – gdyby chciał – np. pod pretekstem braku ustawy kompetencyjnej. A więc chciał podpisać…

I na koniec moje pytanie do Artura Górskiego: od kiedy to my – konserwatyści zważamy na jakieś referenda, głosy „suwerennego motłochu”, uchwały demokratycznej gawiedzi zapełniającej sejmowe korytarze wzywające Prezydenta RP do kasaty Państwa Polskiego? Od kiedy my – konserwatyści wsłuchujemy się w demokratyczne głosy? Arturze, po co w ogóle udzielałeś tego wywiadu i wygadywałeś – przepraszam za brutalną szczerość – takie głupoty? Apeluje do Ciebie, jako twój wieloletni kolega: nie idź drogą Jerzego Roberta Nowaka! Zachowaj godność!

Adam Wielomski
 

www.konserwatyzm.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka